co powiedzieć mamie żeby nie iść do szkoły

Zobacz 9 odpowiedzi na pytanie: Co zrobić żeby nie iść do szkoły? Pytania . Wszystkie pytania; Sondy&Ankiety; Kategorie . Szkoła - zapytaj eksperta (1853) Nie zapominaj o jednym: rodzice też kiedyś chodzili do szkoły i niejeden raz tak jak Ty teraz, myśleli co zrobić, by nie iść na lekcje. Szczerością zyskasz o wiele więcej niż kłamstwem, tak więc jeśli dobrze uargumentujesz swoją prośbę, szansa na to, że rodzice przymkną oko na te legalne wagary, jest całkiem spora. Co zrobić, aby mama pozwoliła mi nie iść do szkoły? Znacie jakieś skuteczne metody na to, aby przekonać mamę, żeby nie iść do szkoły? Udało wam się kiedyś przekonać mamę? Odpowiedz na pytanie 8 Odpowiedzi Włączono Ilość głosów Najnowsze Najstarsze 26 allans 8.16K Dodał (a): 11 maja 2023 Dodaj komentarz 0 Jak przekonać rodziców, żeby nie iść do szkoły? No, bo nie chcę jutro iść do szkoły. Koleżanki też już nie idą, więc będę się nudzić. Mówiłam mamie, że oceny już wystawione, a jutro tylko pięć lekcji z tego jedna to wychowawcza, ale każe mi chodzić do końca roku. Jak powiedzieć mamie że muszę się golić? musze już zacząć się golić ale wiem jak będzie: Ja:mamo , muszę się golić mama: haha, po co? w tym wieku jeszcze nie musisz ja:muszę chociaz pod pachami mama: nic nie musisz i nic ci do tego nie kupie ja na w-f noszę dres bo wiem jak to wygląda już wczesniej zwróciłam na to uwagę, i do tego nie lubie gadac z mamą o takich Neue Leute Kennenlernen Frankfurt Am Main. Ostatnie zmiany: 25 lutego 2020 Badania dowodzą, że co czwarte dziecko nie chce chodzić do szkoły. Przyczyny są różne, niemniej rzadziej mamy do czynienia z rzeczywistymi lękami, fobiami czy zaburzeniami, niż z mniej poważnymi kłopotami, które da się - w miarę szybko i bezboleśnie - rozwiązać. Dlaczego dziecko nie chce chodzić do szkoły: Zwłaszcza młodsze - tęsknią za mamą, boi się nowego miejsca, chce zostać w domu. Nie ma w klasie znajomych, przyjaciół, kolegów – czuje się opuszczone i samotne. Nie lubi nauczyciela bądź wychowawcy. Męczy je obowiązek szkolny, siedzenie w ławce, bycie cicho. Jest prześladowane przez inne dziecko. Może ktoś mu dokucza? Woli wagarować – wszak poza szkołą dzieje się tyle interesujących rzeczy. No i nikt od niego nic nie chce, nie wymaga. Coś przeskrobał i się boi konsekwencji. Chce być najlepsze, a nie jest. Ma kłopoty z nauką, rozumieniem treści bądź wykonywaniem poleceń nauczyciela. Boi się wystąpień publicznych (a tak widzi klasę) i interakcji społecznych. Martwi się o tym, co zrobi w danej sytuacji – np. kiedy pani wywoła go do tablicy Co możesz zrobić, gdy dziecko nie chce chodzić do szkoły? Zrób wszystko, by zdiagnozować problem i znaleźć jego przyczynę. Na początek porozmawiaj z dzieckiem (może jego koleżanka mogłaby ci powiedzieć coś na temat szkoły?). Zachęć je do opowiedzenia o swoich uczuciach i obawach. Zadawaj pytania: co w szkole lubi, a czego nie? Czego się boi? Nawet, jeśli dziecko nie umie precyzyjnie wskazać źródła swojej udręki, być może uda się to tobie. Porozmawiaj z nauczycielem bądź pedagogiem szkolnym. Dowiedz się, jak wygląda sytuacja widziana ich oczyma. Może oni wiedzą, co się dzieje w szkole, dlaczego twoje dziecko tak negatywnie na nią reaguje. Być może razem uda wam się zidentyfikować problem i odnaleźć jego źródło. Staraj się zachowywać spokojnie i racjonalne. Bądź rodzicem wyrozumiałym, dalekowzrocznym, cierpliwym i kochającym, choćby to miało być - w te sytuacji - wyjątkowo trudne. Idź z dzieckiem do pediatry – on ustali, czy dziecięce lęki nie mają źródła w depresji bądź jakimś schorzeniu, które jest jednostka chorobową. Czasem „ból brzucha”, który bierzesz za symulację, może mieć podłoże fizyczne, bądź mieć charakter psychosomatyczny. On, jeśli zajdzie potrzeba, skieruje was do psychologa. Zastanów się, co możesz zrobić, by pomóc swojemu dziecku. Przyjrzyj się sobie, rodzinie, waszym relacjom, ale i priorytetom – zarówno życiowym, jak i codzienności. Może warto ustalić bardziej przewidywalny harmonogram dnia, tygodnia? Częściej spędzać czas razem? Opowiadaj dziecku o swoich doświadczeniach szkolnych, pokazuj mu jej dobre strony, ale i nazywaj swoje dziecięce lęki. Pracuj z dzieckiem nad technikami relaksacyjnymi (głębokie oddychanie) i innymi umiejętnościami radzenia sobie ze stresem. Zadbaj o dobry sen, zbilansowaną dietę, ale i relaks – pozwól mu na bezczynność, spotkania z kolegami i wariowanie na podwórku. Poświęć dziecku uwagę i swój czas. Wspieraj przy odrabianiu lekcji, służ pomocą przy nauce, ale i rozmawiaj, interesuj się nim, bądź blisko. Uwierz w swoje dziecko. Nigdy nie śmiej się z jego lęków. Nie mów, że tylko małe dzieci, mazgaje czy mięczaki się boją! Co więcej - okaż zrozumienie. Zaufaj swojemu dziecku i… sam pracuj na jego zaufanie. Niech wie, że zawsze może się zwrócić do ciebie o pomoc. Nawet, jeśli boisz się o dziecko (ono jest taki nieśmiałe/niesamodzielne/energiczne), nie przekładaj ich na dziecko. Daj dziecku tyle wolności i kontroli nad problemem, ile możesz - zapytaj go, co myśli, jak możesz mu pomóc. Nigdy jednak nie pozostawiaj dziecka samemu sobie. Nie dawaj sobą manipulować – ważne dla dziecka jest także poczucie obowiązku – szkoła, nauka to jego obowiązek. Jeśli będziesz odpuszczać – może to wpłynąć nie tylko na edukację, ale problemy z komunikacją oraz nieumiejętność dostosowywania się do nowych sytuacji. Nie lekceważ problemu, nie machaj nań ręką, mówiąc, że jakoś to się ułoży. Reaguj! Bądź czujny, bowiem nie każde dziecko uświadamia sobie lęk, a i nie każde umie go wyrazić słowami. Jemu po prostu jest źle. Sytuacja jest klarowna, jeśli dziecko - zwłaszcza starsze – wagaruje, permanentnie symuluje niedyspozycje fizyczne bądź na samo hasło „szkoła” dostaje wysypki. Niestety czasem problem zdradzają jedynie subtelne sygnały. Obserwuj swoje dziecko - nikt nie zna go tak dobrze, jak ty. mzb Ania ma 7 lat. Już w przedszkolu wykazywała dużą niechęć do rozstania się z mamą, Teraz rozpoczęła naukę w pierwszej klasie szkoły podstawowej. Poranne wyjście do szkoły jest gehenną dla całej rodziny. Anię boli brzuch, długo okupuje łazienkę, odwleka moment opuszczenia domu. O swoich dolegliwościach stara się przekonać rodziców. Nie kłamie, naprawdę źle się czuje. Jeśli uda się ją namówić do pójścia do szkoły, chce aby mama stale przebywała pod drzwiami klasy. Poza tymi problemami Ania jest pogodną, grzeczną dziewczynką, ma koleżanki i lubi bawić się z dziećmi. U Jasia rodzice nie zaobserwowali żadnych niepokojących symptomów, był zrównoważonym, sympatycznym, wrażliwym dzieckiem, dobrym uczniem. Uczęszczał do piątej klasy. Pewnego dnia wrócił ze szkoły zdenerwowany, powiedział, że więcej tam nie pójdzie. Rodzicom nie udało się zmobilizować syna do powrotu do klasy. Małgosia zawsze miała pewne problemy w nawiązywaniu relacji z rówieśnikami, rodzice i nauczyciele nie przykładali do tego faktu specjalnej uwagi. Uważali, że każdy ma prawo do indywidualności i że pewnie Małgosia kiedyś z tego wyrośnie. Poza tym była bardzo grzeczną, spokojną dziewczynką, nie sprawiała żadnych trudności wychowawczych. Jedynym zmartwieniem mamy były poranne wyjścia córki do szkoły. Zawsze źle się czuła, zdarzały się wymioty i biegunka, pojawiał się płacz i rozdrażnienie. Gdy mama uległa namowom dziewczynki i pozwoliła jej pozostać w domu dolegliwości „cudownie” mijały. Małgosia wolała sama spędzać czas w domu niż wśród koleżanek. Z Krzysiem od zawsze były problemy, był impulsywny, krnąbrny, nie chciał się uczyć. Wolny czas chętniej spędzał z kolegami na podwórku, niż w domu z rodzicami. Teraz jest w gimnazjum. Niedawno mama została wezwana do szkoły. Poinformowano ją, że syn od miesiąca nie uczęszcza na lekcje. Mama nie mogła w to uwierzyć: przecież codziennie rano pakuje plecak i wychodzi z domu. Po powrocie, zapytany, opowiada co działo się w szkole. Gdzie i z kim w takim razie chłopiec spędza czas, czy nie „wpadł w złe towarzystwo”? To tylko kilka z możliwych scenariuszy. Efekt jest zawsze ten sam – dziecko przestaje realizować obowiązek szkolny. Jednak przyczyny tych zachowań są diametralnie różne, a co za tym idzie także postępowanie powinno być inne, uwzględniające etiologię zaburzenia. Ramy tego opracowania nie pozwalają na omówienia wszystkich przyczyn, symptomów i leczenia odmowy chodzenia do szkoły, jednak najogólniej możemy wyróżnić dwie kategorie zachowań związanych ze szkołą: – wagarowanie, związane z występującymi u dziecka zaburzeniami .zachowania, – odmowę chodzenia do szkoły na podłożu nerwicowym Wagarowicze rzadko zdradzają lęk lub depresję, często pochodzą z dysfunkcjonalnych rodzin o niespójnych systemach wartości. Nie przyznają się rodzicom, że opuszczają lekcje, często posługują się kłamstwem w komunikowaniu z dorosłymi. W czasie wagarów czas spędzają przyjemnie - ze znajomymi. Dzieci z drugiej grupy zaburzeń oprócz niechodzenia do szkoły mogą prezentować różne objawy psychopatologiczne. Najczęstszą przyczyną wystąpienia omawianego problemu wśród tych pacjentów jest lęk separacyjny tj. trwała obawa przed oddzieleniem od najbliższych, głównie matki. Towarzyszą temu fantazje, że bliskich spotka coś złego, że nie wrócą. Dziecko przeżywa silny niepokój w momentach separacji ze współistniejącymi objawami somatycznymi, zaburzeniami snu, lękami nocnymi. W efekcie dziecko protestuje przeciw pójściu do szkoły, czasem zmusza matkę do stałej obecności w szkole, pod klasą. Niektóre dzieci wielokrotnie wychodzą z klasy, aby sprawdzić czy matka jeszcze tam jest. Próby przeciwstawiania się tym zachowaniom powodują narastanie trudnego do zniesienia lęku a nawet napadów paniki. Innym etiologicznie powodem niechodzenia do szkoły z kręgu zaburzeń emocjonalnych są fobie czyli tendencje do unikania pewnych sytuacji budzących lęk. Wśród nich najczęściej związana z nerwicą szkolną jest fobia społeczna. Dzieci cierpiące na to zaburzenie są zwykle pasywne, zależne, obarczone niepokojem, lękiem. Ich relacje z rówieśnikami są pełne podporządkowania, powodują napięcie emocjonalne. W grupie osoby takie są postrzegane jako nieatrakcyjne. Pobyt w szkole, spędzanie przerw wśród rówieśników jest trudnym doświadczeniem dla tych dzieci. Z czasem zaczynają unikać szkoły. Racjonalizują swoje postępowanie poprzez podawanie kolejnych „ważnych” powodów uniemożliwiających im uczęszczanie na lekcje. Z czasem mogą zupełnie zaprzestać chodzenia do szkoły. Postępowanie terapeutyczne w każdej z opisanych grup zaburzeń jest inne, jednak wszystkie dzieci niechodzące do szkoły wymagają zdiagnozowania i wdrożenia specjalistycznych oddziaływań. Najczęściej rodzice nie są w stanie sami poradzić sobie z problemem. Dzieci, u których podłożem odmowy uczęszczania do szkoły są trudności wychowawcze wymagają włączenia terapii behawioralnej - ambulatoryjnej, bądź stacjonarnej, oraz zmiany postaw rodziców wobec dziecka. Pacjenci z zaburzeniami emocjonalnymi powinni być objęci pomocą lekarsko-terapeutyczną. W województwie śląskim takich pacjentów przyjmuje Ośrodek Terapii Nerwic dla Dzieci i Młodzieży w Orzeszu, który ma opracowany kompleksowy program leczenia nerwic szkolnych. Ważne jest, aby każde dziecko mające problem z chodzeniem do szkoły zostało objęte fachową pomocą zanim z pozoru „niewinne wagarowanie” przerodzi się w utrwalone, trudne do leczenia zaburzenie. Lekarz medycyny Aleksandra Lamparska-Warchalska, pediatra, specjalista psychiatrii dzieci i młodzieży, Kierownik Oddziału Leczenia Zaburzeń Nerwicowych w Ośrodku Terapii Nerwic dla Dzieci i Młodzieży w Orzeszu przy ul. Mikołowskiej 208, Kierownik Oddziału Dziennego Rehabilitacyjno Psychiatrycznego dla Dzieci w Ośrodku Terapii Nerwic dla Dzieci i Młodzieży w Orzeszu przy ul. Mikołowskiej 208 Data modyfikacji: 22 stycznia 2019 fot. Adobe Stock, Monika Wisniewska – Kto słyszał tak opluwać człowieka! Osobę duchowną przecież! Jeszcze niedawno wszyscy za nim oczyma wodziliście, zapatrzeni niczym w święty obrazek, a dzisiaj… Wiadra pomyj wylewacie. Wstydzilibyście się! – drobna, siwowłosa pani Jasiakowa starała się jak mogła bronić mnie przed klientelą jedynego w okolicy spożywczaka. – Patrzcie ją! Świętego jeszcze z niego zrobi, a to zwykły oszust jest i drań! Farbowany ksiądz, psia jego mać! – krzyknął Kraszewski i splunął mi prosto pod buty. Młoda ekspedientka, która jeszcze niedawno przy spowiedzi wyznawała, że przeze mnie cierpi na bezsenność, teraz zawzięcie unikała mojego spojrzenia. – A może szanownej pani odpalał jakąś dolę ze swoich matactw, że tak go pani broni? Procencik, co? – największa pieniaczka w okolicy zaatakowała biedną Jasiakową. Każdy, kto znał staruszkę, wiedział, że ma sumienie czystsze od przysłowiowej łzy, ale kobieciną tak wstrząsnęło pomówienie, że aż zadrżała na całym ciele. – Co też pani mówi! Sama oddawałam mu prawie połowę emerytury! Ja… Ale, proszę księdza, żalu nie mam – zastrzegła szybciutko. – Nikt wcześniej nie zadbał tak o naszą świątynię jak ksiądz. – A przy okazji i o kochankę, mieszkanie dla niej i samochód! Ej, idźże, głupia babo, bo jak nie, to sam cię pogonię! No już, leć za tym swoim farbowanym lisem! – Kraszewski wyglądał na mocno rozjuszonego, więc zapłaciwszy czym prędzej za bułki i mleko, wyciągnąłem swoją obrończynię ze sklepu. – Nie potrzeba, naprawdę, niech mnie pani nie broni. Proszę zająć się swoim życiem – zatrzymałem się, chwytając mocno jej kruche, starcze dłonie. – Ja… Ja bardzo panią przepraszam. Obiecuję, oddam co do grosza. Przysięgam! A teraz proszę już iść. – Ja księdza własnym ciałem obronię przed tymi niegodziwcami! – jęknęła. – Nie pozwolę im ruszyć tak zacnego człowieka. Przecież dobrze wiem, że oni kłamią. Oni wszyscy są w zmowie! Gdyby miała z pięćdziesiąt lat mniej, pomyślałbym, że straciła dla mnie głowę, lecz w tej sytuacji mogłem jedynie mniemać, że po prostu zwariowała, albo smutna prawda okazała się dla niej zbyt trudna do przyjęcia. Biedaczka chciała zaprosić mnie na obiad, ale ja marzyłem jedynie o świętym spokoju Odetchnąłem z ulgą, kiedy wreszcie ze łzami w oczach skinęła głową na znak, że zastosuje się do mojej prośby, i posłusznie podreptała w kierunku swojego domu. „Jak ja się w to wpakowałem?” – wróciła myśl, kiedy już znalazłem się sam. Na powrót do wioski nie miałem ochoty, na wyjazd do miasta i spotkanie z dziewczyną – tym bardziej. Czułem się jak wygnaniec i prawie rozpłakałem się, dumając nad swym nieszczęsnym losem. A wszystko tak dobrze się zapowiadało… Moje narodziny mama zwykła nazywać cudem. Oboje z tatą byli grubo po trzydziestce, kiedy trafiła w nich strzała Amora. Mama pracowała w wydziale gospodarczym, tata przyszedł załatwić jakąś sprawę, i – bingo! Pięć miesięcy później stali już na ślubnym kobiercu. Marzyli o potomstwie. Jednak lata mijały, a dziecka jak nie było, tak nie było. Nawet jednego. Nawet dziewczynki… Tata z czasem pogodził się z sytuacją, lecz mama wciąż nie dawała za wygraną. Szukała porad u wszelkiej maści specjalistów, bioenergoterapeutów, u świętych źródeł, nawet u wróżek – i nikt nie umiał jej pomóc. Dwa razy dziennie wstępowała do kościoła,zanosząc do Boga żarliwe prośby. Podobno wysłuchał ją dopiero, gdy obiecała, że odda Mu swoje dzieciątko. Nie minął miesiąc, a była w ciąży! I tak na świecie pojawiłem się ja. Drobniutki, choć niezwykle żywotny, brunecik. Bez najmniejszych sugestii ze strony mamy, jakoś tak od najmłodszych lat coś pociągało mnie w kapłaństwie. Ponoć już jako czteroletni szkrab bawiłem się w odprawianie mszy, wcześnie też zostałem ministrantem. Lubiłem śpiewać w kościelnym chórze i towarzyszyć księdzu po kolędzie. Zauroczony patrzyłem, jak podczas tych wizyt ludzie odnoszą się do naszego proboszcza z szacunkiem, i szczerze pragnąłem być podobnie traktowany. Zwłaszcza że jako mizerniutki intelektualista nie miałem wśród rówieśników lekkiego życia. Rodzicom podobała się moja bogobojność. Puchli z dumy, widząc, z jakim zaangażowaniem służę do mszy świętej czy czytam fragmenty Pisma Świętego. Nie przeszkadzała im wizja, że ich jedynak nie pozostawi po sobie potomka, a oni sami nigdy nie zostaną dziadkami. – Dałam Bogu słowo – mawiała moja mama, kończąc w ten sposób wszelkie rodzinne dyskusje na temat mojej przyszłości. Ale dla mnie z czasem nie była ona już tak oczywista. Zacząłem dojrzewać i oglądać się za dziewczynami. Podobały mi się te spokojne, bogobojne i opiekuńcze, które ciągle spotykałem w kościele, lecz czujna mama potrafiła wytropić każde moje zauroczenie, zanim przerodziło się w coś więcej. Olę przeoczyła tylko dlatego, że pod koniec szkoły rodzice dziewczyny podjęli decyzję o wyprowadzce. Ja, zbyt onieśmielony jej urodą, długo zwlekałem z wyznaniem uczucia, bojąc się odrzucenia. Dopiero w dniu wyjazdu Oli zdobyłem się na odwagę i wpadając jak burza do jej domu, wysapałem, że kocham ją nad życie. Wręczyłem kwiatki i czym prędzej uciekłem, zawstydzony okropnie. Zdążyłem tylko zapamiętać jej zaskoczone spojrzenie i uśmiech błądzący w kącikach ust. Uznałem, że to przeze mnie dostała udaru – Dawid, poczekaj! – krzyknęła za mną, ale nie potrafiłem się zatrzymać. Przez następne lata wspominałem tylko, że pamiętała moje imię. Jednak to doświadczenie sprawiło, że postanowiłem nie wstępować do seminarium. I pewnie dzisiaj wiódłbym spokojny żywot męża i ojca, gdyby nie moja matula… Na wieść o zmianie moich planów padła przede mną jak długa, dostawszy udaru. Mięły długie tygodnie, nim wypisano ją do domu. Gdybym był starszy, zrozumiałabym, że to nie moje postępowanie tak nią wstrząsnęło, bo winna była nadmierna otyłość i mało aktywny tryb życia. Lecz ja sobie przypisałem winę za stan zdrowia mamy, i nie chcąc jej już martwić, po liceum posłusznie złożyłem papiery do seminarium. Jednak ku zaskoczeniu rodziny nie zostałem przyjęty. Rekrutującemu mnie księdzu nie spodobało się moje naiwne podejście do życia i wiary. Czułem, że coś drażniło go w moim zachowaniu, a historia „cudownego poczęcia” tylko go zirytowała. Pod koniec rozmowy kazał mi nabrać doświadczenia, zdobyć zawód, i jeśli wciąż będę czuł powołanie – wrócić do nich. – Ale ja… – próbowałem mu wytłumaczyć, że ta bezduszna decyzja zabije matkę. – Żadnego „ale”, synu – stwierdził zasadniczym tonem, kończąc rozmowę. Nie mogłem uwierzyć w to, co stało się moim udziałem, ani tym bardziej powiedzieć mamie prawdy. Poszedłem więc za radą obcego mi księdza i prosto z seminarium udałem się do rektoratu najbliższej uczelni, żeby złożyć tam swoje papiery. Przyjęcie na studia historyczne kosztowało mnie trochę zachodu, bo dawno już było po terminie, lecz w końcu się dostałem. Potem przez pięć kolejnych lat udawałem w domu, że przygotowuję się do stanu duchownego, podczas gdy tak naprawdę kształciłem się na magistra historii. Udawało mi się tylko dlatego, że rodzice często chorowali i nie mogli mnie odwiedzać Sporo kombinowania kosztowała mnie msza prymicyjna, która zwyczajowo powinna odbyć się w rodzimej parafii. W tej sprawie także musiałem okłamać rodziców i ukochanego proboszcza, wymyślając jakieś kuriozalne bzdury, że rektor naszej uczelni zażyczył sobie, abym celebrował mszę w kościele sąsiadującym z seminarium. Wciąż dziwię się, jakim cudem wszyscy ci bliscy mi ludzie w to uwierzyli… Nieraz pociłem się ze strachu, że moje kłamstwo się wyda, ale jakoś nikomu nie chciało się sprawdzić opowiadanych przeze mnie historii. Brnąłem w nie więc, coraz mniej licząc się z konsekwencjami. Tuż po obronie pracy magisterskiej miałem chwilę wahania. Zastanawiałem się, czy nie wyznać prawdy, ale mamie znowu się pogorszyło, więc zrezygnowałem. Znalazłem zapyziałą, choć niepozbawioną uroku, wioskę na południu Polski, z walącym się kościółkiem i starzejącym się proboszczem, i pewnego dnia zapukałem do jego drzwi, oznajmiając, że jestem nowym wikarym. Aż serce ścisnęło mi się z żalu, kiedy zobaczyłem biedniutką plebanię i chylący się ku upadkowi drewniany kościółek. Czym prędzej więc zakasałem rękawy i ogłosiłem zbiórkę funduszy na odbudowę świątyni. Pomyślałem, że nim wyda się moje oszustwo, zdążę w tej parafii zrobić coś dobrego. Moje owieczki również nie należały do najmłodszych, ale większość ich dorosłych już dzieci, a nieraz i wnucząt, od dawna pracowała za granicą, więc na wieść o remoncie sypnęła całkiem sporym groszem. Starczyło na rozpoczęcie renowacji zabytkowego kościoła i zdobycie wszelkich pozwoleń. Ale że apetyt rośnie w miarę jedzenia, to ogłosiłem, że oprócz kościółka uporządkujemy też cmentarz i nieco odnowimy plebanię, w której urządzimy klub seniora. Mój pomysł tak bardzo spodobał się emigrantom, że wkrótce zaczął płynąć na konto plebani już nie strumyk, tylko prawdziwa rzeka euro w najczystszej postaci. Z zapałem wziąłem się do pracy i pewnie już dawno nasze probostwo uchodziłoby za wzorcowe, gdybym nie spotkał Oleńki. Moja niespełniona miłość nieoczekiwanie wyrosła przede mną pośrodku ulicy powiatowego miasteczka z dwójką brzdąców uwieszonych u jej boków. Mimo upływu lat nic się nie zmieniła. – Przepraszam, coś się księdzu stało? – zapytała zaskoczona. – Ola… – wymamrotałem równie niewyraźnie jak wtedy, kiedy widziałem ją po raz ostatni. – To ja, Dawid… – i ukłoniłem się na powitanie. – Dawid? Dawid! Kto by pomyślał, że spotkamy się tutaj! A ty jednak zostałeś księdzem – uśmiechnęła się od ucha do ucha. – Marysiu, daj mamie spokojnie porozmawiać…Przepraszam cię, niełatwo zapanować nad moimi skarbami – powiedziała, porozumiewawczo puszczając do mnie oko, a mnie z wrażenia aż zmiękły kolana. „Ola, moja Oleńka!” – powtarzałem sobie w duszy, podczas kiedy ona pospiesznie streszczała mi swoje życie. Mimo że wyglądała na szczęśliwą, wcale taka nie była. Rok wcześniej zdobyła się na odwagę i pogoniła męża alkoholika Od tamtej pory miała spokój, bo obrażony mężulek, chcąc ukarać żonę, przestał widywać się z dziećmi, ale jednocześnie zaniechał płacenia alimentów. – Musi być ci ciężko – zauważyłem, z trudem ukrywając wzruszenie. – Jakoś wiążę koniec z końcem – uśmiechnęła się Oleńka, jakby na przekór swojemu losowi. – Może kiedyś nas odwiedzisz? – zaproponowała, a ja omal nie wywinąłem na ulicy radosnego fikołka. Przecież za kilka lat oddam te pieniądze, co do grosza W jednej chwili odżyły we mnie wszystkie uczucia. Owszem, pamiętałem o swojej posłudze, ale przecież zasadniczo byłem wolny! Pomyślałem, że Bóg czuwał nade mną, nie przyjmując mnie do seminarium, i niewiele się zastanawiając, już następnego dnia odwiedziłem Olę. Żyła w skromnej kawalerce, bo na więcej nie było jej stać, ale ugościła mnie miło. – Doskonale wyglądasz w cywilnych ubraniach – zauważyła, gdy pojawiłem się w dżinsach i zwykłej koszuli. Od początku świetnie nam się rozmawiało i z każdym spotkaniem coraz bardziej zbliżaliśmy się do siebie. Kiedy jednak Ola powstrzymała mnie przed pocałunkiem, który pewnego wieczoru chciałem złożyć na jej ustach, postanowiłem wyznać jej prawdę. Bałem się, że jako kłamcę, a tym bardziej fałszywego księdza, wyrzuci mnie z domu, jednak ona przyjęła moje tłumaczenia ze zrozumieniem. Zbyt dobrze znała już życie i wiedziała, że nie ma łatwych wyborów. – Uwierz mi, wciąż byłbym oddany swym parafianom, gdybym nie spotkał ciebie – wyznałem jej po jakiejś nocy, którą spędziliśmy razem. – Gdy tylko skończę odnawiać kościół, wyjedziemy stąd jak najdalej i zaczniemy wszystko od nowa. Ale zanim to się stanie, będę ci pomagał ze wszystkich sił – obiecałem jej i słowa dotrzymałem. Wkrótce kupiłem dla nas większe mieszkanie i lepszy, choć używany samochód, żeby Ola czuła się bardziej niezależna. Długo wzbraniałem się przed naruszeniem funduszy probostwa, w końcu uznałem jednak, że moja ukochana jest równie ważna jak bliski mojemu sercu remont kościoła. – Spokojnie, zwrócę pieniądze, jak tylko pójdę do pracy – obiecywałem sobie i Oli, bo ona także miała opory przed przeprowadzeniem się do nowego miejsca. – Zwiodłam cię na złą drogę – mówiła ze łzami w oczach, gdy przyjechałem nas przeprowadzać. – Nie powinnam cię wtedy zapraszać do swojego domu, wpuszczać do swojego życia… – płakała, kiedy wręczałem jej kluczyki do samochodu. Co miesiąc miała wątpliwości, przyjmując ode mnie pieniądze na opłaty, lecz ja żarliwie przekonywałem ją, że z funduszy kościelnych starczy na wszystko, choć w rzeczywistości remont stracił na impecie. Zajęty rodziną nie miałem głowy ani pieniędzy na kosztowne wydatki Starałem się godzić życie duchowne z prywatnym, lecz coraz gorzej mi to wychodziło, a uwadze parafian nie uszło, że zbyt często znikam z plebanii. Upojony szczęściem i rodziną, o jakiej zawsze marzyłem, nie zwracałem uwagi na to, co dzieje się dokoła. A działo się wiele. Ludzie najpierw gadali, a potem zażądali od kurii rozliczeń. Ta zaskoczona obecnością jakiegoś wikarego, o którym nikt nie słyszał, przysłała na wieś swojego przedstawiciela. A że jak się wali, to się wali ze wszystkich stron, to jednocześnie ktoś z parafian wypatrzył mnie na ulicy w czułym uścisku z Olą. Dodano dwa do dwóch i zanim się spostrzegłem, miałem na karku prokuraturę oraz sąd biskupi. – By się ksiądz wstydził! – wrzeszczeli pod plebanią wściekli ludzie, kiedy nieświadom niczego wróciłem od ukochanej. – Złodziej! Oszust! Dewiant! Niech nam odda pieniądze, bo na taczkach go wywieziemy! I zatarasowali mi drogę, uniemożliwiając jakąkolwiek ucieczkę. – Czy ty, człowieku, zdajesz sobie sprawę coś narobił?! Jak ośmieszyłeś nasz stan?! – biskup szalał, miotając się po kurii, dokąd natychmiast mnie wezwano. – Wyjadę do Anglii, eminencjo, zapracuję i oddam co do grosza – obiecywałem, naprawdę chcąc to zrobić, dopóki nie zakazano mi opuszczać kraju i co tydzień meldować się na policji. Od tamtej pory żyję jak w potrzasku. Wstyd mi przed ludźmi, a zwłaszcza biedną Olą, którą wszyscy wytykają palcami i biorą za współwinną. Już chyba wolałbym trafić do więzienia! Ale póki sprawa jest w toku, nikt mnie w nim zamykać nie chce. Najchętniej odebrałbym sobie życie, żeby zaoszczędzić ukochanej wstydu, lecz przecież z długami jej nie zostawię, a na bruk wyrzucić nie pozwolę, bo ona niczemu nie jest winna. Najgorzej, że z taką kartoteką nie mam co marzyć o posadzie w szkolnictwie, do czego chyba najbardziej bym się nadawał. Nikt w okolicy nie przyjmie oszusta… Jedyne moje szczęście w tym nieszczęściu, że ubłagałem władze państwowe i kościelne, żeby oszczędziły moją mamę i nie nagłaśniały tej żałosnej historii. Dla niej jedynej jestem wciąż świetnie zapowiadającym się księdzem. I niech tak zostanie. Czytaj także:Zosia myślała, że to wyrostek. Nikt nie wpadł na to, że dziewczynka rodzi - miała 14 latMoja żona była w dzieciństwie molestowana. Wyparła te zdarzenia i doszło do rozdwojenia jaźniPodczas operacji przeżyłem śmierć kliniczną. Nie boję się śmierci - już byłem po drugiej stronie Odpowiedzi blocked odpowiedział(a) o 07:10 Wejdź w rozmowę z postacią Mama i wtedy ona powie:- Musisz iść do szkołyA ty jej odpowiedz tak jakby to zrobił bezimienny z gothica:- Nie!I nie zapomnij przy tym wykonać tego specyficznego ruchu pięścią bo inaczej się nie uda... Powiedz że źle się czujesz xddd blocked odpowiedział(a) o 07:07 Powiedz, że źle się czujesz , w dodatku z nie wyspania będziesz wyglądała na chorą Powiedz jej prawdę. Jak ci uwierzy to będzie dobrze. Pamiętaj lepsza gorzka prawda niż słodkie kłamstwo. I tak pewnie na chorą wyglądasz Poproś ja, powiedz że źle się czujesz, zacznij mdlec, może uwierzy Kylo. odpowiedział(a) o 07:12 'Stara nie idę do szkoły' a tak serio nie wiem nie miałam nigdy 'mamy' :x Uważasz, że znasz lepszą odpowiedź? lub zapytał(a) o 02:00 Co powiedzieć rodzicom żeby nie iść jutro do szkoły? xd ;) Nie chcę mi się iść mam doła macie jakieś pomysły żeby im wkręcić czy coś? Tak żeby się nabrali :/ nie chcę mi się iść :( znów lekcje do 16:00 Odpowiedzi Melliana odpowiedział(a) o 03:48 'Utknij' w toalecie. Siedź tam rano przez jakieś pół godziny,potem powiedz mamie,że masz biegunkę,bardzo boli Cię żołądek. Zrób wiarygodną minę,coś w stylu "Umieram z bólu". Poproś abyś została w domu,bo naprawdę nie jesteś w stanie pójść do szkoły,trzymaj się za brzuch oczywiście. Jeżeli dobrze to rozegrasz-zostaniesz w domu,tutaj ważne są umiejętności kilka szklanek lodowatej wody(z zamrażarki najlepiej),trzymaj je tam przez ok. 30 minut,na przemian z gorącą wodą-złapałam w ten sposób infekcję wirusową-czyt grypę. Generalnie będzie Cię bolało gardło,bardzo możliwe że zachrypniesz,a z chrypą Cię nie puszczą,jeżeli będziesz ledwo mówić,ewentualnie udawaj,że masz chrypę,mów takim głosem-może i ryzykowne,ale jak się uda,siedzisz w domu nawet kilka dni. Albo: umyj twarz,następnie natrzyj sobie oczy,próbuj wywołać wymioty,wkładając szczoteczkę do zębów do jamy ustnej-zaczną lecieć Ci łzy,zrobisz się czerwony-będziesz źle wyglądać generalnie,chodzi tylko o ten właśnie efekt,a nie wymiotowanie faktyczne. Potem udawaj,że wymiotujesz. Wyjdź z łazienki,pokaż się rodzicom,oznajmij że wymiotowałeś i ogólnie źle się czujesz-zostaniesz w domu. Myślę,że Ci się uda. Wypróbuj wyżej opisane sposoby na symulację,które sama wypróbowałam i działają. Powodzenia. blocked odpowiedział(a) o 02:06 Powiedz, że się źle czujesz. Weź termometr, jak nie będą patrzeć to strzepnij do 37, 5 - 38 stopni i pokaż rodzicom. Tylko nie zrób za dużo, bo jak pokażesz 40 st to pomyślą, że termometr się zepsuł. Sznycel. odpowiedział(a) o 02:08 Jak mi się nie chce iść do szkoły, to śpię do i potem mówię, że zaspałam. Przecież cię nie zmuszą? Jak nie chcę iść to nie idę i tyle. A to, że mam teraz prawie 200 godzin opuszczonych to inna sprawa. ;] blocked odpowiedział(a) o 02:06 mam sprawdzona metodę:"Maamoo! mam kaca! nie mogę iść dzisiaj! wybacz... " u mnie zawsze działa ;D נα+ту=♥ odpowiedział(a) o 02:06 Ja jak nie chce isć to mówie ze jest jakis spr. na który nic nie umiem i znow dostane jedynkę ( A już trochę ich nazbierałam). I nie ide chmmm wiesz my baby mamy łatwiej możemy powiedzieć mam połowę cyklu brzuch mnie boli albo jestem przed okresem krzyż mnie boli O PATRZ ODKRYŁAM DOBRE STRONY OKRESU XD a ty możesz powiedzieć że masz spr i nie chcesz zarobić pały bo nic nie umiesz albo powiedz że się źle czujesz zrób sb herbatę weź termometr zamknij się w pokoju i udaj że mierzysz temp a tak naprawdę włożysz termometr do cieplej herbaty gdzieś tak do 38 i pół st C XD nie wiem wymyśl coś! Uważasz, że znasz lepszą odpowiedź? lub

co powiedzieć mamie żeby nie iść do szkoły